Opowiadanie I
- Hej, spokojnie – szepnęłam do karej – Szszszsz… Już. Już jest okej, spokojnie.
Odkąd tutaj przyjechała jest przerażona. Minął już tydzień, pozostałe konie się zaklimatyzowały, a ona wciąż nie może się uspokoić.
Nie jestem pewna czy powinnam zabierać ją dzisiaj na jazdę, pomyślałam i pogładziłam klacz po szyi.
- Spróbujemy, co? - sięgnęłam po szczotki, zrobiłam długi i energiczny ruch ręką wzdłuż boku konia. Poczekałam na reakcję, nic. Kolejne pociągnięcie szczotką– A jak nie… To przelonżujemy cię trochę, musisz się poruszać.
Wyczyszczenie zaschniętego błota trochę mi zajęło, ale prawda jest taka, że sama jestem sobie winna. Wczoraj zapomniałam zgarnąć koni z pastwiska i jak na złość, rozpadał się deszcz. Eh, powinnam zatrudnić osobę odpowiedzialną za wyprowadzanie koni, przy okazji zajęłaby się trochę stajnią, a ja miałabym czas na papierkową robotę, która czeka na mnie już od dobrych paru dni… Wzięłam do ręki niewielką gąbeczkę i stanęłam naprzeciwko konia. Złapałam za kantar i delikatnie ściągnęłam jej łeb w dół, żeby wyczyścić z natury śnieżnobiałą, teraz brązową odmiankę na czole. Przez cały czas szeptałam do klaczy, a ona od czasu do czasu odpowiadała mi westchnięciem. Uspokoiła się, przymrużyła oczy i…
<*HUK! TRZASK!*>
Kwiknęła i wyrwała głowę w górę, przy tym prawie uderzając mnie w nos.
Hej! Co jest?! Cider znowu uciekł z padoku? Wychyliłam głowę zza boksu, ale zamiast pędzącego w moją stronę ziemniaka, ujrzałam truchtającego mężczyznę. Anthony to mój… chłopak. Tak, nie zdecydowaliśmy się jeszcze na stały związek, ale… Nieważne.
- Hej! Co to był za hałas?
- Co? – spojrzał przez ramię – Aaa! Strasznie wieje na dworze, zwykły przeciąg.
- Ten twój „zwykły przeciąg” wystraszył mi konia! A dopiero co ją uspokoiłam.
Zziajany stanął przede mną, podwinął rękawy koszuli i przelotnie spojrzał na wciąż pomrukującego konia.
- Nie gniewaj się, nie miałem zamiaru powodować zawału u karej.
- Tylko się droczę – uśmiechnęłam się złośliwie – Gdzie lecisz?
- Na spotkanie, a zaraz później na kolejne.
Spojrzałam na zegarek.
- Spotkanie? Jest dwadzieścia po szóstej, z kim jesteś umówiony?
Uśmiech rozpromienił jego twarz. Nachylił się do mnie i bardzo delikatnie pocałował. Odsunął się po chwili, pogłaskał dłonią policzek.
- Lecę, widzimy się na obiedzie!
Pobiegł w stronę siodlarni, na chwilę tam zaginał.
O! Przebrał się! Jak na niego, był ubrany całkiem elegancko, biała koszula, jeansy (mniejsza z tym, że podarte)… Aj, Thony. Trampki to nie jest wizytowy strój!
Potruchtał w stronę drzwi, otworzył je szeroko. Na zewnątrz było tak jasno, że widziałam tylko zarys jego sylwetki.
- Jeżeli wszystko dobrze pójdzie – miałam wrażenie że się uśmiecha – To będziemy mieli dwóch nowych pracowników!
Wybiegł. Oczywiście zapomniał zamknąć drzwi, które zatrzasnęły się z jeszcze większym hukiem.
- Anthony Brand - jesteś jedyny – pokręciłam głową, śmiejąc się sama do siebie.